W pewien lipcowy poranek mój budzik zadzwonił o 4.30, Oleny i Darka o 3.00. Kto by spał o tej porze jak można zrobić sesję zdjęciową? Przyznam bez bicia, jestem śpiochem, lubię pospać do ósmej (przy czterolatku nie pamiętam jak to jest spać dłużej ;P ), ale sesje o wschodzie słońca mają swój niepowtarzalny klimat i marzyła mi się taka od dawna. Bardzo się więc ucieszyłam gdy Olena podchwyciła mój pomysł spotkania się o tak wczesnej porze. Wystartowaliśmy o 5 rano. Olena była niesamowicie dzielna, ponieważ mimo lata w pełni było dość chłodno a ona pozowała jedynie w przepięknej zielonej sukience, uszytej przez STREFĘ DOBREGO SZYCIA.
Olena wygrała sesję podczas konferencji MAMY PRAWA i ogromnie się cieszę, że miałyśmy okazję się poznać i spotkać na sesji :)
Szukasz pomysłu na prezent? Chciałbyś ofiarować bliskim coś nietuzinkowego?
W Święta podaruj im wyjątkowy upominek, którego efekt będzie towarzyszył im przez długie lata. Zbliży rodzinę, zatrzyma chwilę tworząc wspomnienia, uchwyci to, co ulotne. Tak, mowa o sesji zdjęciowej.
Tylko w grudniu zapraszam do skorzystania z promocji na zakup sesji zdjęciowej.
Teraz możesz zaoszczędzić nawet do 100zł!
Jak?
Kupując sesję w ramach bonu upominkowego otrzymasz rabat 50zł do każdego pakietu. (Oferta dostępna jest TUTAJ). Bon upominkowy ważny jest od 1 stycznia do 30 czerwca 2016 roku. Dodatkowo otrzymasz ręcznie wykonany BON zawierający Twoją dedykację, do wręczenia pod choinkę.
W ramach promocji otrzymasz także ważny pół roku VOUCHER uprawniający do kolejnej zniżki 50zł na dowolną sesję.
Zapraszam!
Informacje i rezerwacje: dominika@czerniewska.pl tel. 883 551 051
Hasło biegu brzmi „The happiest 5k on the planet” i muszę przyznać, że jest jak najbardziej słuszne. Mowa o The Color Run Poland, który odbył się pierwszego dnia kalendarzowego lata w Poznaniu i tak, znów na blogu trochę prywaty. Nie mogę się jednak powstrzymać z uwagi na te kolooory! I tą atmosferę, której nawet jako fotograf a nie uczestnik biegu byłam dziś częścią.
Bez pomiaru czasu. Bez spinki. Bez biegu na tempo. Za to z uśmiechem od ucha do ucha. Z czystą radością płynącą z ruchu fizycznego i z tony tęczowych kolorów. Ujęła mnie panująca podczas biegu wesołość i tak odmienny od większości biegów zorganizowanych luz uczestników. Masa rodziców z dziećmi spędzających tą niezbyt letnią niedzielę w nietuzinkowy sposób zamiast wspólnego oglądania TV czy gier na konsolach.
I nawet nie zepsuło mi zabawy, że mimo unikania kolorowego proszku dostałam żółtym w jeden z moich najlepszych obiektywów. No, trzeba się liczyć, nawet nawet kibicując, z tym, że kolor złapie nas wszędzie a obiektyw na szczęście dało się go uratować ;)
Za tydzień The Color Run zagości w Warszawie a po niej ostatnia szansa dla tych co przegapili (albo mają ochotę na więcej) – Kraków. Warto :)
Tymczasem zapraszam na relację foto.
Dziś z innej beczki. Prywata. A bo mam ochotę się podzielić troszkę :)
W kwietniu wybrałam się wraz z rodzinką na krótki urlop. Mąż brał udział w odbywającym się tam półmaratonie, postanowiliśmy więc rozszerzyć pobyt z tej okazji o parę „wakacyjnych” dni. To była bardzo dobra decyzja :)
Nasz urlop nie był typowym wypadem turystycznym. Wiadomo, dla trzylatka zwiedzanie muzeów to marna rozrywka. Postanowiliśmy w Madrycie po prostu pobyć. Na Airbnb.com znaleźliśmy przytulną i przystępną cenowo willę pod Madrytem (polecam z całego serca noclegi przez tego typu system), wynajęliśmy samochód by zwiedzać okoliczne tereny i miasteczka i… w pierwszy pełen dzień pobytu Max się rozchorował. Na szczęście szybko udało się go postawić na nogi i ruszyć na podbój Hiszpanii na ile Maxowi starczyło sił :)
Największą rozrywką dla niego i nie lada przygodą dla nas była przejażdżka kolejką linową TELEFÉRICO. Kolejka w najwyższym punkcie sunie 40 metrów nad ziemią. Emocje gwarantowane ;)
Ja nie mogłam odpuścić Mercado de San Miguel. To targowisko żywności gdzie można posmakować chyba każdego przysmaku hiszpańskiej kuchni.
Dla męża był wspomniany półmataraton. Nie ma niestety relacji z mojej strony. Madryt to miejsce w którym ponoć rzadko pada. Niestety w niedzielę gdy odbywał się bieg, stała się ta rzadkość. Deszczu się nie boję, ale o 8 rano w niedzielę trudno znaleźć otwartą kawiarnię a mokre piknikowanie z dopiero co chorym dzieckiem nie było dobrym pomysłem. Kibicowaliśmy więc z naszego lokum :)
Odwiedziliśmy oddaloną o 90km Segowię w której znajduje się robiący niesamowite wrażenie rzymski akwedukt.Już sama podróż do tego pięknego miasta była ucztą dla oczu. Bardzo się cieszę, że ubezpieczenie wypożyczonego samochodu nie obejmowało mnie jako kierowcy i mogłam cieszyć się widokami pełnymi gór i łąk.
Tymczasem zapraszam na fotorelację.
Przyznam się Wam do czegoś… choć… raczej to nic nowego ;) Mam straszne zaległości w blogowaniu i w prowadzeniu mojego fanpage’a na facebooku. Wciąż coś robię, wciąż jestem w biegu a jak nie jestem w biegu to zajmuje się rodziną. Mam więc całą masę nie publikowanych sesji a te, które się pojawiają potrafią być z bliższej bo bliższej ale jednak przeszłości jak ostatnie sesje jesienne pokazane w lutym :) Wczoraj, przy okazji uaktualniania magazynu „Noworodek na sesji” zajrzałam do folderu „archiwa klientów” dysku zewnętrznego i oto co tam znalazłam – słodkiego Ignacego z rodzinką. Spieszę więc by nadrobić i pokazać Wam jaki był malutki. Teraz to pewnie już kawał chłopa bo sesja jest z sierpnia (tak, tak a mamy luty) :)
Babcia. Dla mnie wyjątkowa osoba a raczej osoby.
Pierwsza, mama mojej mamy. Odeszła od nas nagle, niemal 20 lat temu. Świetna kobieta, taka wiecie „z jajami”. Odważna. Nie obawiała się przeciwstawić grupie Niemców napotkanych w lesie w czasie II Wojny Światowej – zbiła ich kanką od mleka. Jako dziecko była niemałym urwisem. Jej opowieści były cudowne, pełne śmiechu, barw, gwaru, zapachów. Miała przepiękny poznański akcent i słówka, które dziś, w dobie globalizacji praktyczne zniknęły z naszej mowy. Gdy rodzice mieli nocny dyżur w szpitalu spałam u niej w łóżku. Straszliwie chrapała :) Bardzo za nią tęsknię.
Druga babcia, mama mojego Taty. Ilości wierszyków jakie znała i zna do dziś nie zliczę. Uwielbiałam wyjeżdżać z nią na wakacje. Zawsze w 100% oddawała siebie. Kupowała lody pistacjowe w Dziwnowie. Rozśpiewana, rozgadana i taka radosna, zawsze pozytywnie nastawiona do świata przypomina mi Phoebe z Przyjaciół. Niesamowicie silna kobieta. A życie dla niej, podobnie jak dla Phoebe nie było pasmem beztroski. Zawsze zadbana, pachnąca. Robi przepyszny placek, pyzy (takie prawdziwe poznańskie) z kaczką i modrą kapustą oraz bajecznego kurczaka z rożna (i parę tajemnic z tą potrawą związanych mi zdradziła).
Na zdjęciu poniżej moja babcia od strony Taty z moim synkiem niemal dwa lata temu. Dziś bardzo nam pomaga w opiece nad synkiem a Maxiu ją UWIELBIA. I nie dziwię się wcale :)
Na zdjęciu poniżej moja babcia od strony Mamy. Cudowna!